To, że drwię sobie z Rektora Przyborowskiego nie oznacza, że pracownicy mogą go lekceważyć. Prawdopodobnie nie byłbym tak krytyczny wobec niego, gdyby nie pewien wyrok sądowy, który zrujnował finansowo byłą pracownicę. 217 tysięcy kary to spora kwota, nieproporcjonalna do ewentualnej jej przewiny. Ten wyrok jest bardzo daleki od sprawiedliwości. Na starość, gdy być może przyjdzie refleksja będzie Rektora palił, gdy wejdzie w "Smugę Cienia". Moce piekielne obejmą władzę nad nim i tymi, którzy mu w tym pomagali. Może ktoś z jego znajomych z Teologii mu wyjaśni, że skarga skrzywdzonej osoby słabej i bezbronnej ma wielki posłuch w niebiosach? To samo mu powiedzą kabaliści i ezoterycy wszelkiej maści. Gniew zaświatów dopadnie go wcześniej czy później. UWM doznał niewątpliwej szkody finansowej w wyniku działań Dziekana Radosława. Dlaczego Rektor nie zwraca się do Radosława - Wielkiego Komplikatora w procedurze cywilnej o naprawienie tej szkody w kwocie przewyższającej pół miliona? Nie ma po co go wsadzać do klatki. Wystarczy, aby zapłacił. Czy fundamentem, o którym wspominał na kortowskiej plaży mają być sfałszowane odważniki? Dla przyjaciół jedne a dla wyimaginowanych wrogów - drugie. Minister Czarnek by się bardzo ucieszył, gdybym mu zadał jedno sugerujące pytanie, ale nie jestem wrogiem UWM. Nie uznaję taktyki spalonej ziemi i ofiar cywilnych. Ja się tylko nabijam.
Rektor zapunktował u mnie mianowaniem Dziekana Doliwy oraz obecnego Kanclerza. Jeden punkt ujemny to wycofanie członka łyżwiarskiej mafii ze stanowiska Kanclerza. Bilans - jeden mały punkt dodatni, kontra jeden wielki punkt ujemny (-217 tys. zł). Za ten numer powinien dostać tytuł profesora niesprawiedliwości, bo wiele dokonał w tej dziedzinie. Ciekawe, jak wielką satysfakcję odczuwa? Jakoś chyba się tym nie chwali.
Natrząsam się, bo taki mam charakter, ukształtowany w wyniku mojego doświadczenia życiowego, bardzo zresztą podobnego w pewnym elemencie do Jerzego Urbana. Trzynaście razy zmieniałem podstawówkę. On też wędrował po Polsce w wieku szkolnym. "Prawdy nieco zniekształcone", to jedna ze stron słowa "satyra".
Anglosaski zwyczaj mówienia sobie na "ty" nie oznacza braku szacunku. To po prostu zaimek, który nie jest nośnikiem stopnia zażyłości. Nawet w pismach urzędowych, które zaczynają się od "Dear Sir/Madame" w dalszej części występuje słowo "you", którego odpowiednikiem w takim kontekście jest polskie Pan/Pani lub rosyjskie "вы". To należy sobie uświadomić.
Bardziej mi się podoba niemieckie Herr/Frau i "sie" (oni). W ten sposób zwracają się do siebie długoletni znajomi. Ta forma stanowi zaporę dla chamstwa. Po jej wypowiedzeniu istnieje zasadnicza trudność poniżenia kogoś. Zamiast wprowadzania feminatywów lepiej by było zaimportować zaszczepiony w niemieckim języku i obyczaju szacunek dla człowieka.
Mój były szef to geniusz. Teraz to jeden z moich przyjaciół. Mówię do niego "Panie Andrzeju". Przyzwyczaił się, choć chce, abym mówił do niego - ty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.