W logo prawda jest ukryta.
Są to cepy u koryta.
Kiedy gadzina ukąsi Żmudzina – od jadu Żmudzina zdycha gadzina

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Król szos

Pora rozpocząć naigrywanie się z siebie. W 1991 roku dostałem wizę H1 do USA przeznaczoną dla specjalistów udających się do pracy. 16 sierpnia ( w 11 okrągłą rocznicę ślubu (dziś jest 41, dzięki za napływające życzenia)) wyleciałem do Nowego Jorku. By sobie jakoś radzić musiałem zdobyć prawo jazdy. Egzamin teoretyczny - pestka. Prawdziwą makabrę przeżyłem na egzaminie praktycznym. Przygotowywał mnie człowiek nerwowy, pozbawiony ludzkich uczuć. Znieniawidziłem dzięki niemu wszelkie pojazdy, a w szczególności maluchy. Efekt - 10 razy (no może trochę mniej, ale pokoloryzować nie zawadzi) podchodziłem do egzaminu. Wszystkie oblałem. 

Do USA przybyłem bez prawa jazdy. Po 2 tygodniach przygotowań egzamin zdałem. Jest różnica w poziomie sadyzmu egzaminatorów w Polsce i za oceanem i to nie dotyczy tylko prawa jazdy. Polski egzaminator staje na głowie, żeby pokazać, jak marny z niego dydaktyk. Polska to miejsce wyjątkowe pod tym względem.

Wracając do Polski wyrobiłem sobie w AAA (Automobile Association of America) międzynarodowe prawo jazdy. Ten dokument wraz z amerykańskim prawem jazdy upoważniał kierowcę do poruszania się po polskich drogach przez rok. Przyszła pora egzaminu. Oblałem! Poprawka. Trafił się jakiś egzaminator o cywilizowanym wyrazie twarzy. Stresu zero. Panie, pan świetnie jeździ. Co jest? Zdał pan. 

Ta historia zdruzgotała mnie jako egzaminatora. Doszedłem do wniosku, że nie jestem w stanie egzaminować nikogo, bo poczułem na własnej skórze, że egzaminowany może odczuwać blokujący stres. Wyprowadziłem konsekwencje i przestałem tak szybko jak mi pozwoliło na to prawo i dobre obyczaje być nauczycielem akademickim.  Lubiłem to robić i podobno umiałem. Zmieniłem jednak fach, bo według mnie nie jest możliwe w wielu przypadkach wystawienie obiektywnej oceny, gdy egzaminowany odczuwa stres. 

"Gwiazda Autostrady" w wykonaniu zespołu Deep Purple sprzed 50 lat. Szołbiznes powinien coś zrobić z prawem autorskim, bo niedługo najlepsze kawałki będą dostępne za darmo. Na razie jeszcze wielu współautorów utworów z lat 60 i 70 żyje. Ale niedługo zacznie się final countdown. Obecnie produkowane badziewie nie jest w stanie przebić przysłowiowej Osieckiej. Jedyna nadzieja szołbiznesu w tym, że kolejne pokolenia będą znacznie głupsze od nas. Oni nad tym usilnie pracują za pomocą sztucznej inteligencji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.