W logo prawda jest ukryta.
Są to cepy u koryta.
Kiedy gadzina ukąsi Żmudzina – od jadu Żmudzina zdycha gadzina

środa, 15 września 2021

Suits

Środowisko prawnicze Olsztyna poznałem na początku wieku. Miałem szczęście, że do prowadzenia naszych spraw wybraliśmy człowieka spoza palestry, poleconego nam przez Zosię Narkowicz. W odróżnienia od elity po aplikacjach znał ducha i literę prawa. Nadajmy mu imię - Grzegorz, bo będzie się przewijał w moim cyklu. Jak pracował? Miał swoje stadko faciów w togach z zielonym i niebieskim. Same tuzy. Zarówno pro- i anty- (podstawcie tu sobie Państwo co chcecie). Wynajmował ich na występy przed sądem, ponieważ sam bez papierów radcowskich lub adwokackich występować nie mógł. Instruował ich, co mają robić na rozprawach, bo sami słabo rozumieli istotę rzeczy. Nic dziwnego, że to do Grzesia, a nie do nich trafiały sprawy, które bez niego ich kancelaryjki mogły oglądać tylko przez szybę. On je zawsze wygrywał. Zosia to był indykator geniuszu.  

Palestryńczycy działają przede wszystkim we własnym interesie w przekonaniu, że mają przewagę nad klientem. Słabo znają bieżący stan prawny podstawowych regulacji, który znałem nawet ja. W każdej chwili są skłonni klienta zdradzić dla własnego interesu. Oni rzadko znają sedno prawa (bo to zanika w tym gatunku jak każdy organ nieużywany). Natomiast są wprawieni w sposobach przekręcenia klienta. Dlatego Grzegorz wynajmował ich, a następnie po jednej lub dwu rozprawach wymieniał, aby pacynki nie nabierały samodzielności.  Płaciliśmy im przyzwoicie, więc krzywdy nie mieli. Nie dawaliśmy tym synom mroku naszych losów in blanco. Urządzaliśmy im sztafety bo mieli tendencję do zmiany kierunku, gdy startowali na całym dystansie. Żaden z nich nie miał prawa zrozumieć do czego dążymy. Grali po kilka akordów, ale żaden nie znał całej partytury. Dowiedzieliśmy się od przeciwników procesowych, że jeden z naszych pełnomocników chciał skrócić dystans poprzez zawarcie ugody, o której "zapomniał" nas zawiadomić. Wróg się niechcący wygadał, bo nie mógł sobie wyobrazić, że my o niej nie wiemy. Od przyjaciół strzeż nas Panie, z wrogami sobie poradzimy. Nie z nami takie numery!

Pozwaliśmy przeciwnika niemal równocześnie w 7 sprawach. Postawiliśmy zasłonę dymną. Udaliśmy pieniaczy. Stracili orientację, a nam chodziło o wykorzystanie faktu, że czas naglił przeciwnika. Coraz bardziej zbliżał się deadline. Stawał pod ścianą. Sprawiedliwego wyroku nie oczekiwaliśmy. Na tyle naiwni nie byliśmy. Na zdarzenie niepewne liczyć nie można.  Nieubłagany kalendarz był największym naszym sprzymierzeńcem. Wytłumacz to jakiemuś adwokacinie! Przeciwnik się ugiął i nawet uhonorował nas brawami. W końcu i tak uzyskał to czego chciał, tylko musiał zapłacić kwotę, którą chciał "zaoszczędzić" na kupnie. Pochwalił naszego Grzegorza oferując mu zatrudnienie w krainie marzeń. Docenili jego finezję. Doskonale znali się na prawie i ludziach. Grzegorz powiedział, że nie ma wizytówki.  

Osobną sprawą jest poziom urynkowienia usług sędziowskich. Mieliśmy ofertę kupna wyroku. Nie znaleźliśmy właściwej pozycji w Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług aby sprawdzić czy należy naliczyć VAT, więc nie skorzystaliśmy. Tę sprawę przegraliśmy. Była małego kalibru. Załatwiliśmy ją później w większej ugodzie. Bez kosztów usługi sędziego. Czasami trzeba zagrać gambit. 

Z dużym dystansem spoglądam na bunty sędziowskie. Wolny rynek nie powinien się rozciągać na władzę sądowniczą. Dlaczego sędziowie nie chcą się sami oczyścić i zostawiają sprawy takim patałachom jak Ziobro et consortes, a potem narzekają na to w sposób zagrażający gospodarce państwa? 

Życie Grzesia to gotowy format na serial podobny do Suits. Nie trzeba niczego zmyślać. Jedyny konieczny zabieg to anonimizacja. Myślicie, że w Olsztynie nie dzieje się nic ciekawego - błąd. Samotny, niepasowany rycerz, wzorzec prawości walczący przeciw bandytom w garniturach i togach mieszka w Olsztynie.

Suits  (Garnitury/Sprawy sądowe - gra słów) to znakomity serial, ale wydaje mi się, że ekranizacja losów Grzesia by go przebiła, tak samo jak historie kilku spraw wygranych przez niego przebiłyby Erin Brocovich.

Radzę obejrzeć serial Suits, bo jest to arcydzieło gatunku opowiadające o świecie palestry Nowego Jorku. Mike nie miał dyplomu. Udawał, że skończył Harvard Law School. Uważany był za jednego  najlepszych prawników w NY. Znał na pamięć statuty spółek, które obsługiwał. Taki statut to bite 300 stron. Był geniuszem. Wielu rzeczy się można z serialu dowiedzieć. Myślicie, że takich rzeczy w naturze nie ma - kolejny błąd. Są takie, że nikt by w nie nie uwierzył gdyby zrobiono z nich film opisujący wiernie historię. Prawdę czasami trzeba uwiarygodnić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.