Następny rzut techniki cyfrowej trafił na ART w środku lat 80 XX wieku. To były minikomputery SM-3 i SM-4 pochodzące z ZSRR. Ich pierwowzorami były komputery PDP-11 firmy DEC (Digital Equipment Corporation). Na rynek polski trafiały poprzez fabrykę Era w Warszawie. Ekipa, która opracowała system operacyjny RSX-11M na te maszyny w przyszłości wykorzystała go do stworzenia systemu Windows NT, który jest fundamentem Windows 10. Znałem dosyć dokładnie budowę tych maszyn. Potrafiłem je naprawiać, programować, konfigurować system operacyjny. Wystarczyło przeczytać dokumentację i wszystko było jasne.
Byłem olsztyńskim guru tej maszyny. Na Kortowie SM-3 i SM-4 posiadły dwa centra. Oba zwróciły się do mnie o pomoc. Jedno było na Wydziale Mechanicznym (czy czymś takim) pod wodzą pewnego chłopodocenta, który włożył dużo energii w blokowanie dostępu ludzkości do wiedzy. Znajdowało się koło poczty, a drugiego smoka zakupili matematycy. Mechanicy zaoferowali mi wynagrodzenie. Jakie było moje zdumienie, gdy się dowiedziałem że chodzi o to, abym nie pomógł matematykom. Po prostu - marzenie. Nic nie robisz i dostajesz właśnie za to pieniądze i to nie byle jakie. Z niezrozumiałych dla nich względów odmówiłem. Matematycy za udzieloną im pomoc zapłacili mi flaszką "Dark Whisky". To była waluta, która bardzo obficie chodziła w środowisku informatyki. Gdybym przyjął ofertę mechaników byłby znacznie bardziej zdrów finansowo ze szkodą dla zdrowia moralnego. O dziwo - pieniądze mnie odrzuciły, a alkohol - nie.
Mechanikom chodziło o uzyskanie przewagi nad resztą uczelni i ogłoszenie się królami informatyki. Zabrali się ochoczo do roboty. Już, już byłby sukces ale stanęli przed przeszkodą nie do pokonania. Ich komputer pracował tylko w trybie jednoużytkownikowym. System operacyjny się ładował, a przywołanie wyświetlało się tylko na jednym monitorze. Zgroza! Okazało się, że pewien infantylny informatyk - doktor, który przewodził temu przedsięwzięciu zupełnie nie znał się na systemach operacyjnych. Umiał biegle aproksymować funkcję spline-ami, ale na innych polach jego wiedza nie dawała efektów praktycznych. Komputer upierał się jak osioł i nie chciał ruszyć z kopyta. Chadzałem koło ich centrum obliczeniowego na molo kortowskie z wózkiem i pewnego razu spotkałem tytanów techniki cyfrowej. Poskarżyli mi się na swą ciężką dolę. Pomyślałem sobie - ale frajerzy. Przecież trzeba skonfigurować system tak, aby korzystał z t.zw. obszaru wyładowań (checkpoint area) na dysku. Powiedziałem im o moim podejrzeniu i bingo! Choć uratowałem ich skóry nie wkroczyli na drogę cnoty i nie zaproponowali mi wynagrodzenia. Mieli pieniądze głównie na to by szkodzić innym. Pomagając im sam okazałem się frajerem.
Ta historia dobrze charakteryzuje pewne trwałe zjawisko, które jest jedną z zasadniczych cech mentalności Kortowa. Równie ważne jak własne wyniki jest zablokowanie wyników u innych. Gdy jednak inni mają osiągnięcia należy zablokować ich ogłoszenie. Są przykłady znaczących sukcesów uczonych UWM, które nigdy nie zostały ogłoszone w Wiadomościach Uniwersyteckich. Z drugiej strony organ propagandowy ogłasza zdarzenia, które nie miały miejsca. Często również uczeni, którzy mają aparaturę/infrastrukturę potrzebną innym monopolizują jej wykorzystanie. Mam o tym wiele zweryfikowanych relacji. Również bardzo świeżych. Niby uczeni a zachowują się jak mikroby. Widocznie w jakimś miejscu ewolucja się u nich zatrzymała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.