Crime Story. "In flagranti" scene.
Jaws 6.
Zdrowych, spokojnych i wesołych świąt BOŻEGO NARODZENIA i szczęśliwego Nowego Roku życzy najwiarygodniejszy serwis informacyjny Olsztyna.
Dziś swe imieniny obchodzi Kanclerz UWM i Wojewoda Aleksander Socha. Z tej okazji serdeczne życzenia składa Poducha wraz z rodziną.
Telefonu nie podam. Próba dodzwonienia się do Aleksandra Sochy może wtedy zaowocować komunikatem - "Jesteś 145 w kolejce oczekujących. Przybliżony czas oczekiwania 4 godziny i 23 minuty".
Doniesiono mi, że pewien profesor miał jako dziecko bardzo konkretne marzenie. Nie chciał być ani żołnierzem, ani lekarzem ani uczonym. Chciał zostać emerytem. Gdy pytano go "dlaczego?" mówił - "bo listonosz będzie mi przynosił wypłatę do domu". Niedawno marzenia jego się spełniły - został emerytem. Nastąpiła tylko drobna korekta marzeń. Teraz emerytura wpływa mu do konta. P.o.Ducha pozdrawia źródło informacji.
Helena Dalli z UE napisało w przewodniku Komisji Europejskiej, że w komunikacji "inkluzywnej" należy unikać nazwy "Boże Narodzenie". Ciało to wiceprzewodniczy Komisji Europejskiej. Staram się uniknąć rodzaju żeńskiego, by onego nie obrazić bo ono też jest przeciw zwrotom "Pan,Pani".
Utwór White Christmas - z singla z rekordową sprzedażą wszech czasów 50 milionów egzemplarzy może się okazać niedługo w UE zakazaną piosenką.
Jackson 5 też mogą mieć kłopoty. Zagrożenie płynie z Brukseli. Czy Michael przewraca się w grobie pod wpływem unijnej cenzury? "Santa Claus comming to town" - piosenka wyklęta.
Po tygodniu pracy niedzielny spacer. W rodzinnym gronie. Miesiąc po urodzeniu i na miesiąc przed przyjazdem do Olsztyna.
Pewnie mu Nowak nie powiedział, że siódemka w Wiśniewie to nie ekspresówka, choć miała nią być już w 2012 roku.
Czy zakładać fotowoltaikę czy nie?
Minusy
Plusy
Monachijski iluminata przyjął imię Teodor Archimedes. To 20 wcielenie drugiego Dalajlamy. 8 listopada 2021 osiągnął drugi stopień wtajemniczenia. Wczoraj osiągnął piąty. Objął niepodzielną władzę w moim mikroświecie. Nakazał ograniczenie działalności blogerskiej bo nie przynosi pożytku nikomu i nie ma w niej współczucia.
Zielony Ład i "Fit for 55" przypomina "Wielki Skok" w Chinach. Wtedy każdy Chińczyk miał zostać hutnikiem i wytapiać żelazo w dymarkach. Teraz Europejczycy mają być energetykami i wytwarzać energię elektryczną we własnym zakresie.
Jest też pewne podobieństwo do "Zielonej Książki" Kadafiego. Choć ten ostatni głosił poglądy dużo mniej kontrowersyjne niż Unia Europejska.
Zobaczymy, ile ofiar pochłonie ta polityka dmuchania pod wiatr.
Od jakiegoś czasu w Olsztynie można na odbiornikach DAB+ słuchać nowego programu radiowego - Radia Warmii i Mazur. Jakoś na szczęście nie trafiłem tam na politykę ani na reklamy. Dziś wysłuchałem audycji z cyklu "Małe ojczyzny". Robert Lesiński rozmawiał z repatriantką z Litwy z Bartoszyc. Rozmówczyni opowiadała o początkach swego pobytu na ziemiach odzyskanych. Barwnie opisywała miejsca, ludzi i sytuacje. Rzeczy, które były oczywiste dla tamtych czasów dziś brzmią niemal niewiarygodnie. A przecież tak było, że węgiel i chleb były na kartki, a pozostałości zamku w Bartoszycach rozebrano i cegłę przekazano na odbudowę Warszawy.
Dowiedziałem się z audycji, że Robert Lesiński w wieku 7 lat zamieszkał w Bartoszycach. Okazuje się że również on to mój ziomal.
Większość z nas to ludność napływowa. Historia osadnictwa na Warmii i Mazurach to niesłychanie ciekawy przedmiot. W młodości historii nienawidziłem. Trzeba było znać zbyt dużo faktów i nie dawało się ich naprędce wyprowadzić z innych jak ma to miejsce w matematyce. Historia pokazana przez Radio Olsztyn na nowym kanale ma tę zaletę, że nie udowadnia żadnej tezy, ale pokazuje rzeczywistość oczami świadków, których już jest coraz mniej. Najwyższa pora, aby zebrać to co uchodzi w niebyt. Robert - dziękuję.
Aby nie zostać zdominowanym przez psa, który ma mnie bronić na spacerze przed ludźmi wielkimi i pozbawionymi wszelkiej nienawiści studiuję. Wszelkie inne zajęcia poszły w kąt.
Kreacja Beaty Fido - faworyty kuzyna Jarosława Kaczyńskiego mogła być efektem inspiracji stroju z radzieckiego filmu "Świat się śmieje", w którym Lubow Orłowa występuje w naprędce zaimprowizowanej sukni z kotary.
Kto ma odwagę spojrzeć na olśniewający strój Beaty Fido może kliknąć tu. Reżyser a zarazem mąż Orłowej zrobił sobie jaja. Fido ubrała się tak na poważnie. Kurskiemu tego nigdy nie wybaczę, że Fido gra w "Komisarzu Alexie". Strach włączać telewizor.
Październik miesiącem oszczędności. W trosce o poziom emisji CO2 ograniczam działalność blogerską. Nie mogę obojętnie przechodzić obok losów planety i marnować energii na wygłupy. Coś podobno się dzieje w USK. Poczytałem co o tym pisze Debata i stwierdziłem, że mój ociężały (z powodu rozmiarów) łeb nie jest w stanie znaleźć adekwatnego aparatu pojęciowego do klarownego opisania tej sytuacji. To nie dla mnie. Nie ma wystarczającej ilości atramentu do opisania grafu relacji międzyludzkich w Szpitalu Uniwersyteckim. Chaos robi się znakiem czasu. Nie chcę go powiększać poprzez moje wpisy.
Cały rok szukałem sobie kasku do short-tracku. W końcu w Białymstoku ktoś odkrył, że w magazynie zalega ponadwymiarowy kask Maple i mi odstąpili. Ostatnio odpadła z niego czerwona pokrywa i mam czarny. Szukam nowego, ale niestety - żaden nie pasuje. Na zdjęciu z Kamilką z najdłuższym warkoczem polskiego short-tracku i Poszewka z końskim łbem. Po zdobyciu Tarnicy - 2009. Wielki łeb to zmartwienie - brak kompatybilności.
Tak ścigał się w Pekinie najładniejszy warkocz polskiego short-tracku - Kamila Stormowska. Gdzieś koło 37 minuty.
Elżbieta Jaworowicz urodziła szopkę, w której urodziła się dwukrotna Senator RP. Po narodzinach pokonała innego wielokrotnego Senatora RP z Warmii i Mazur.
Przypominam Państwu jak Gazeta Wszeteczna wraz z Urzędem Miasta walczyły przeciwko masztowi nad Łyną. Maszt już stoi, a anten nie ma. Sprzymierzona kołtuneria dawała odpór nowoczesnej technologii przez 3 lata. Nadal widać tego skutki. To dla mnie nie nowina. Pamiętam, jak inni rycerze postępu z tego samego obozu wsadzali mi pałkę w szprychy bo nie życzyli sobie, aby w Olsztynie był Internet. Możecie Państwo nie wierzyć, ale tak było. Dla nich istniała sieć Novell, a ja według nich gadałem głupoty.
Teraz T-Mobile "walczy z 5G" - to jest prowadzi prace instalacyjne. Już niektóre transmisje T-Mobile w Olsztynie odbywają się w tej technologii. Niektórzy z Państwa zauważyli, że się dzieje z tą siecią coś niedobrego. To skutek tego, że są wymieniane i przestrajane urządzenia. Dzięki ruchowi oporu z Ratusza i z Gazety Wszetecznej sieć w Olsztynie jest na tyle rzadka, że te zmiany powodują stosunkowo duże przejściowe spadki wydajności ponieważ urządzenia trzeba wyłączać na czas prac. Te ciołki nie rozumieją, że ukształtowanie terenu w Olsztynie wymusza większą gęstość urządzeń. Olsztyn to nie stolica Ugandy, w której dzięki temu, że jest ona położona na zboczach wzgórza jakość sieci komórkowych jest znacznie lepsza niż w stolicy województwa warmińsko-mazurskiego. To są skutki walki politycznej pomiędzy dwoma ośrodkami politycznymi. Nie wolno dać szansy reżimowi, aby cokolwiek się polepszyło.
Poniżej zrzut z ekranu smartfona zrobiony w miejscu rodzinnej demonstracji ulicznej przeciwko memu blogowi. Widać, że łączność jest w 5G. Prędkość na razie nie poraża. Anteny są daleko. Dzięki heroldom postępu. Taka olsztyńska tradycja. Rozwój technologii nie idzie zgodnie z wypadkową walki pomiędzy Ratuszem i Urzędem Wojewódzkim. W tym cała bieda, że świat nie ma zamiaru się dostosować do Olsztyna i lokalnych połajanek. Ratusz nie zauważa, że jego plany są dostosowane do technologii sprzed 40 lat. A taki postępowy ten Ratusz.
Dwie warszawianki - etnografki pojechały do Czeczenii prowadzić badania naukowe. Gospodarze przyjęli je zgodnie z ich wielowiekową tradycją. Porwali je i uwięzili. Marzenia kontaktu z lokalnymi zwyczajami zostały natychmiast spełnione. Badania osiągnęły wysoką intensywność. Dowiedział się o tym rosyjski oficer FSB. Nie mógł znieść bezprzykładnego bohaterstwa naszych rodaczek. Poświęcenie dla nauki nie znalazło u niego zrozumienia. Uwolnił je z rąk kaukaskiego ludu ognistego, a następnie odesłał do kraju nad Wisłą. Ofiara naszych pątniczek okazała się daremna. Bohaterki nie mogły dokończyć swych badań. To na razie tyle przesłuchów z polskich kanałów dyplomatycznych, które palcem nie kiwnęły w tej sprawie.
Staram się powstrzymać mą działalność blogerską, ale jestem zbyt słaby. To chyba jakiś nałóg. Jeszcze trochę podziałam i wszyscy wkoło będą czuć się poobrażani. To mi niespecjalnie przeszkadza, a nawet trochę śmieszy. Śmieszy mnie na przykład dyskusja, która polega na tym, że ktoś obwinia mnie za wszystkie zbrodnie Kaczyńskiego. Streszcza mi na bezdechu, co usłyszał u Moniki Olejnik. Następnie żywy transponder telewizyjny odwraca się na pięcie i macha w mą stronę ogonem pogardy nie pozwalając na jakąkolwiek replikę. Ciekawe, w jaki sposób okazywał dezaprobatę dla swojego oficera prowadzącego?
Zastanawiam się, ilu ludzi poczuje się obrażonych tym wpisem? Naprawdę, nie ma czym! Jeśli kogoś ten wpis dotyka to jest zatwardzialcem i przez lata się nie zmienił.
Rekonstrukcja satyryczna bloga www.mariuszkowalewski.com c.d.
Jak wyglądały prehistoryczne organizmy dowiadujemy się często z ich odcisków w skałach wapiennych. To jedyny po nich ślad. Swój ból Senator wykrzyczał w piśmie do Prezesa Rady Ministrów. Z niego można się dowiedzieć o tym najgorszym, czego doznał od dziennikarza. Ślady zbrodni Kowalewskiego można też ujrzeć w mediach przychylnych w owych czasach byłemu Rektorowi. "Debata" podaje szczegóły treści i losów starożytnego białego kruka, który miał podziobać jego opinię. Paradoksalnie, w mediach internetowych wrogich Rektorowi trudno znaleźć słowo o istocie sprawy.
Senator poruszył niebo i ziemię. Tak zakończył skargę na ciężki los:
"...Panie Premierze, oczekuję na wyniki podjętych przeze mnie działań. O ich wynikach natychmiast poinformuję Pana Premiera, Ministra Spraw Wewnętrznych, Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Z poważaniem,
Ryszard Górecki"
Słowem Rektor czeka na wyniki wyników. Nie sądzę, aby Premier odniósł jakikolwiek pożytek z sygnatur, które podaje autor pisma. Taki polski zwyczaj niepotrzebnej pisaniny dla dodania majestatu. Nie sądzę, aby Premier dotknął tych spraw. Tego nie powinien robić. Są prowadzone z wyłączeniem jawności, a poza tym nie jest ich stroną. To byłby zamach na trójpodział władzy wywołany działaniem członka organu ustawodawczego. Rzecz, której Donald Tusk nie toleruje.
Kolejny odcinek z historii poduszej pielgrzymki po szkołach.
Podczas mojej pięcioletniej wędrówki po podstawówkach z trzynastoma przeprowadzkami bywały sytuacje mrożące krew w żyłach. Na szczęście o nich nie wiedziałem. Dzięki nieświadomości zagrożeń pogoda ducha rzadko mnie opuszczała. Tak było bardzo często w mym życiu. Myślałem pozytywnie, choć wiatr dął silnie w twarz.
Gdy trafiłem do Pasłęka, zadziałałem zgodnie z wielokrotnie wypróbowaną receptą. Najpierw zakolegowałem się z inteligentnymi łobuzami. Byli nimi dwaj Krzyśkowie. Chodzili do innych klas niż ja. Obaj ze świetnymi mózgownicami. Jeden - znawca sztuk walki. Często różne chwyty judo ćwiczył na mnie. Siniaki w różnych okolicach - to był koszt mej obstawy. Drugi - nierozpoznany geniusz ze znakomitą logiką. Obecnie jest emerytowanym oficerem Wojska Polskiego. Obaj są potwierdzeniem faktu, że małomiasteczkowe elity skutecznie eliminują z obiegu potencjał intelektualny dzieci, które z niej nie pochodzą. Nauczyciele spętani lokalnymi przesądami nie są w stanie odkryć w nich ludzi, którzy mogą czegoś w życiu dokonać i rozwinąć kraj cywilizacyjnie. Na podstawie mojego doświadczenia (300 kolegów z różnych klas) dwie trzecie zdolnej młodzieży nie idzie do góry właśnie dlatego, że tępaki (o ile są z elit) są faworyzowane.
Chodziłem do klasy z dwoma Jarkami, w tym ze znanym być może Państwu Jarkiem Gugałą. Obaj mieli niekiepskie głowy. Byli powszechnie lubiani. Posiadali wiele talentów naraz. Dla mnie ich koleżeństwo nie było pierwszoplanowym celem, choć w ich towarzystwie czułem się dobrze, bo nie było nudy. Kolegowanie się z nimi uważane było w klasowym środowisku za zaszczyt.
Pewnego wieczora usłyszałem dzwonek. Otworzyłem drzwi i ku memu zdumieniu ujrzałem w nich Jarków.
- Chłopaki, jak fajnie że wpadliście! Zakrzyknąłem radośnie. Po kilkunastu minutach serdecznie się zaprzyjaźniliśmy na długie lata. Dostąpiłem zaszczytu!
Niedawno się dowiedziałem, jakie było tło tej wizyty. W szkole była dyskoteka. Jarkowie do pewnego momentu doskonale się bawili. Zauważyli jednak, że strategiczne miejsca w drzwiach zajęli Krzyśkowie. Stali w jednoznacznych pozach, oparci o framugi z założonymi rękami. Jako osoby obdarzone bujną wyobraźnią Jarkowie doszli do wniosku, że napuściłem na nich Krzyśków. W żadnym wypadku tak nie było. Obie pary za sobą nie przepadały i beze mnie. Ponieważ kolegowałem się z Krzyśkami, Jarkowie doszli do wniosku, że to ja stoję za tą niezręczną sytuacją. Umknęli przed opresją przez okna w szatni. By pomścić swoje poniżenie skierowali się do mojego domu z planami przemeblowania mej twarzy. Nie udało się. Zaskoczyła ich moja gościnność. Obroniła mnie entuzjastyczna radość na ich widok. Mój nos nie zmienił kształtu, ani nie poniosłem żadnego innego uszczerbku na zdrowiu. Stanęliśmy na brzegu oceanu wspólnych przygód.
W BIOS UWM zaszła zmiana. Tu można obejrzeć zaktualizowany wykaz pracowników. Pośrednim wynikiem jest obniżenie toksyczności. Rektor razem z Kanclerzem powinni się zastanowić nad podwyżkami dla pracowników, skoro wzrośnie obciążenie obowiązkami. Jest potencjał w postaci funduszu płac emigrantów zarobkowych. Poza tym należy zablokować strumień migracyjny. Nie trzeba zwiększać wynagrodzeń aż trzykrotnie, skoro trzykrotnie spadło zatrudnienie. Tu nie ma liniowości.
Pracowników czeka intensywniejszy wysiłek, więc podwyżki powinny być nieuchronne. Inaczej by to mogło oznaczać, że osoby, które się zwolniły niczego pożytecznego nie robiły, co przecież wprawny zarząd musiałby zauważyć już dawno temu.
Zastanawiam się, czy UWM nie narusza zasad uczciwej konkurencji. Czy nie powinien się nimi zająć UOKiK? Panoszą się na rynku parodii korzystając z dotacji na naukę i szkolnictwo wyższe. Czy to uczciwe wobec kolegów parodystów, którzy występują z otwartą przyłbicą? Czy konsumenci (studenci) ich usług parodystycznych nie mają obaw? Czy dyplomy wydane przez parodystów są ważne tak samo jak prawdziwych uczelni?
Stwierdziłem, że Wojciech Roszkowski zetknął się z twierdzeniem o niezupełności Goedla. Użył jego kiedyś jako argumentu. Taki szeroki horyzont to rzadkość. Wśród uczonych spoza matematyki (Roszkowski jest historykiem), a i wśród matematyków często występują okazy, które nie znają tego podstawowego osiągnięcia logiki XX wieku i jego wpływu na całokształt wiedzy o wiedzy. Jeśli ktoś sobie wyobraża że istnieje zestaw aksjomatów, z których wynikają logicznie wszelkie treści to twierdzenie Goedla ten mit obaliło.
To przełomowe odkrycie uderzyło w tradycję, wywodzącą się od Leibniza, który twierdził, że ludzkie postępowanie można sprowadzić do pewnego rodzaju działania matematycznego i w ten sposób rozwiązać wiele problemów. Wiele - tak, ale nie wszystkie, jak dowiódł Goedel.
Prowadząc rozmowy z wieloma ludźmi można zauważyć, że nie mieli kontaktu z najbardziej doniosłymi rezultatami nauki, choć się uważają za elitę intelektualną. Wiedzę ogólną mają na poziomie licealnym, to jest nie wychodzą zasadniczo poza XVIII wiek. Świątynią XVIII wiecznego zabobonu jest Gazeta Wszeteczna. Tam skamielina oświeceniowa jest mocno ugruntowana, a ponieważ nie daje sobie rady z rzeczywistością to przyjmuje formy agresywne. Chyba się nie da oświecić zatwardziałych oświeceniowców. Braki w wiedzy sprzyjają pewności siebie.
W moim fachu też są widoczne zjawiska pokrewne do twierdzenia o niezupełności. Występują t.zw. problemy nierozstrzygalne. Nie da się na przykład napisać programu, który stwierdzi czy inny program kiedykolwiek się zatrzyma, czyli nie zapętli się (problem stopu). Wiele lat wstecz w pewnej renomowanej firmie informatycznej działał zespół, który o tym nie wiedział i próbował stworzyć program, który w świetle nauki istnieć nie mógł. Istnienie problemów nierozstrzygalnych ogranicza entuzjazm dla mechanicznego myślenia.
Dzisiejsi oświeceniowcy przypominają płaskoziemców. Wykazują wysoką odporność na wiedzę nagromadzoną przez logików XX wieku. Na szczęście są wyjątki. Wśród nich jest Wojciech Roszkowski. Niestety, to członek coraz mniej licznej mniejszości.
Wielokrotne zmiany szkół impregnowały mnie na zdanie otoczenia. Tak czy inaczej wkrótce z kolegami i nauczycielami się rozstanę, więc mogę pozostać przy swoim zdaniu jeśli je uważam za słuszne. Brak ciągłości sprzyjał temu, że często weryfikowałem swój obraz świata. Szczególnie na szwank narażone były moje stosunki z matematyką. Nauczyciele brali moją bezczelność za talent. Miałem do nich szczęście a oni mieli ze mną kłopot. Za głoszenie herezji matematycznych mnie nie ukarano, co dowodzi olbrzymiej tolerancji. Zawsze weryfikowałem, czego nas uczą. Nie brałem tego na wiarę. Byłem racjonalistą i materialistą. Materializm (czytaj - również ateizm) był moją postawą przez wiele lat. Traktowałem to z powagą. Dziwiła mnie co prawda walka PRL z wiarą, ponieważ nie rozumiałem, dlaczego zwalczać coś co zgodnie z doktryną postępu i tak obumrze.
W pewnym momencie, już w liceum mój sceptycyzm wszedł w kolizję z programem nauczania. Nie mogłem uwierzyć w poprawność zasady wyłączonego środka. Pomyślałem sobie, że przecież mogą istnieć zdania, których prawdziwości nie da się udowodnić lub zaprzeczyć. Moich wątpliwości nie zgłosiłem nauczycielowi, bo postanowiłem, że w liceum już nie zgodzę się na zmianę szkoły, a przynajmniej temu się będę stanowczo sprzeciwiał. Poza tym z galerii spoglądały na mnie portrety Banacha, Sierpińskiego i innych sławnych biesiadników i bywalców Kawiarni Szkockiej i myślałem, że zmarszczą brwi na moje odstępstwo.
Nie wiedziałem, że w 1931 roku zasadność moich wątpliwości znalazła potwierdzenie. Kurt Goedel udowodnił twierdzenie o niezupełności. Mówi o tym, że jeśli teoria aksjomatyczna zawiera pojęcie liczby naturalnej, to w niej można sformułować twierdzenia, których nie da się ani udowodnić ani obalić. Moim zdaniem to twierdzenie jest zbyt mało znane, choć ma kolosalne konsekwencje dla rozumienia gmachu nauki i jego ograniczeń.
Fundamentalne wątpliwości na temat matematyki, a w konsekwencji całej nauki miał Jan Brouwer. Jego zdaniem matematyka nie da się zamknąć w system aksjomatów. Zwalczał dowody korzystające z zasady wyłączonego środka i miał na tym polu spore sukcesy.
Starając się myśleć racjonalnie trafiłem na ścianę, bo doszedłem do wniosku, że poprawny rozum ma swoje ograniczenia natury fundamentalnej. Stwierdziłem rzecz oczywistą dla osób, które mniej rozumieją ode mnie, że nie wszystko rozumiem i być może ludzkość nie zrozumie wszystkiego co jest do zrozumienia. Te osoby mają moim zdaniem krótszą drogę do poznania najistotniejszych elementów prawdy o świecie. Na pewno nie uda się wszystkiego zaksjomatyzować. Tak twierdzi nauka. Tu już niedaleko do idealizmu, w który wpadłem. W szkole nie wierzyłem w istotę najwyższą, a dokładniej - wierzyłem, że jej nie ma, bo przecież dowodu na mój pogląd nie miałem. Chcąc to ogarnąć rozumem, po wielu przygodach w końcu popadłem w "herezję katolicką", z której nie dam się wyprowadzić. Nie, bo nie.
Spojrzałem na postawę kardynała Wyszyńskiego i jego pomysł budowania polskiego kościoła na ludziach prostych. Najważniejsza wiedza jeśli nie jest prosta i dostępna dla wszystkich jest niesprawiedliwa. Trudno jest uwierzyć, że Stwórca dał świadome życie komuś, komu nie dał szansy na spotkanie ze sobą. Przeintelektualizowana wiara prowadzi bardzo często na manowce, które w wyniku towarzyszącej pychy mogą doprowadzić do jej upadku. Szczególnie wtedy, gdy intelekt nie ma do siebie dystansu, który również obowiązuje naukę.
Palestryńczycy działają przede wszystkim we własnym interesie w przekonaniu, że mają przewagę nad klientem. Słabo znają bieżący stan prawny podstawowych regulacji, który znałem nawet ja. W każdej chwili są skłonni klienta zdradzić dla własnego interesu. Oni rzadko znają sedno prawa (bo to zanika w tym gatunku jak każdy organ nieużywany). Natomiast są wprawieni w sposobach przekręcenia klienta. Dlatego Grzegorz wynajmował ich, a następnie po jednej lub dwu rozprawach wymieniał, aby pacynki nie nabierały samodzielności. Płaciliśmy im przyzwoicie, więc krzywdy nie mieli. Nie dawaliśmy tym synom mroku naszych losów in blanco. Urządzaliśmy im sztafety bo mieli tendencję do zmiany kierunku, gdy startowali na całym dystansie. Żaden z nich nie miał prawa zrozumieć do czego dążymy. Grali po kilka akordów, ale żaden nie znał całej partytury. Dowiedzieliśmy się od przeciwników procesowych, że jeden z naszych pełnomocników chciał skrócić dystans poprzez zawarcie ugody, o której "zapomniał" nas zawiadomić. Wróg się niechcący wygadał, bo nie mógł sobie wyobrazić, że my o niej nie wiemy. Od przyjaciół strzeż nas Panie, z wrogami sobie poradzimy. Nie z nami takie numery!
Pozwaliśmy przeciwnika niemal równocześnie w 7 sprawach. Postawiliśmy zasłonę dymną. Udaliśmy pieniaczy. Stracili orientację, a nam chodziło o wykorzystanie faktu, że czas naglił przeciwnika. Coraz bardziej zbliżał się deadline. Stawał pod ścianą. Sprawiedliwego wyroku nie oczekiwaliśmy. Na tyle naiwni nie byliśmy. Na zdarzenie niepewne liczyć nie można. Nieubłagany kalendarz był największym naszym sprzymierzeńcem. Wytłumacz to jakiemuś adwokacinie! Przeciwnik się ugiął i nawet uhonorował nas brawami. W końcu i tak uzyskał to czego chciał, tylko musiał zapłacić kwotę, którą chciał "zaoszczędzić" na kupnie. Pochwalił naszego Grzegorza oferując mu zatrudnienie w krainie marzeń. Docenili jego finezję. Doskonale znali się na prawie i ludziach. Grzegorz powiedział, że nie ma wizytówki.
Osobną sprawą jest poziom urynkowienia usług sędziowskich. Mieliśmy ofertę kupna wyroku. Nie znaleźliśmy właściwej pozycji w Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług aby sprawdzić czy należy naliczyć VAT, więc nie skorzystaliśmy. Tę sprawę przegraliśmy. Była małego kalibru. Załatwiliśmy ją później w większej ugodzie. Bez kosztów usługi sędziego. Czasami trzeba zagrać gambit.
Z dużym dystansem spoglądam na bunty sędziowskie. Wolny rynek nie powinien się rozciągać na władzę sądowniczą. Dlaczego sędziowie nie chcą się sami oczyścić i zostawiają sprawy takim patałachom jak Ziobro et consortes, a potem narzekają na to w sposób zagrażający gospodarce państwa?
Życie Grzesia to gotowy format na serial podobny do Suits. Nie trzeba niczego zmyślać. Jedyny konieczny zabieg to anonimizacja. Myślicie, że w Olsztynie nie dzieje się nic ciekawego - błąd. Samotny, niepasowany rycerz, wzorzec prawości walczący przeciw bandytom w garniturach i togach mieszka w Olsztynie.
Suits (Garnitury/Sprawy sądowe - gra słów) to znakomity serial, ale wydaje mi się, że ekranizacja losów Grzesia by go przebiła, tak samo jak historie kilku spraw wygranych przez niego przebiłyby Erin Brocovich."Wydaje się, że nie ma nic nudniejszego niż kartka A4 z pieczątkami."
Ciąg dalszy rekonstrukcji satyrycznej bloga Mariusza Kowalewskiego.
"Wydaje się, że nie ma nic nudniejszego niż kartka A4 z pieczątkami."
Ciąg dalszy rekonstrukcji satyrycznej bloga Mariusza Kowalewskiego.
Czytając pisma z 2014 poświadczające heroiczność cnót UWMu trudno oprzeć się wrażeniu, że do rektoratu w 2012 wpadła gromada dzieci i bawiła się papierem firmowym i pieczątkami. Dorośli nie dołączają do pism pełnej treści aktów prawnych. Tymczasem dzieciaki nie są tego świadome. Nie wiedzą o tym, że wystarczy powołać się na przepis i ewentualnie przytoczyć jego brzmienie, zamiast drukować tekst ustawy, który liczy 42 strony gdy przepis, o który im chodzi ma 3 linijki.
Nierozsądnie jest drukować pełne dokumenty z systemu księgowego, liczące setki wierszy w sytuacji gdy chodzi tylko o jedną pozycję wyciągu bankowego. Wystarczy załączyć potwierdzenia przelewu z dekretacją księgową.
UWM nie szczędził wysiłku i kosztów. Odnosi się wrażenie, że tam mają liczniki drukowanych stron i określane są minimalne limity zużytego papieru przeznaczonego dla poszczególnych spraw. Im ważniejsza - tym więcej papieru.
Jeszcze trochę i uczelnia dla dodania powagi załączałaby do pism granitowe kopie Kamiennych Tablic Mojżesza, odpisy Konstytucji i Traktatu Lizbońskiego potwierdzone przez radcę prawnego.
Na miejscu adresata, te dzieła wysyłałbym do Sanepidu z wnioskiem o zbadanie czy w rektoracie nie doszło do skażenia substancjami psychoaktywnymi.
"Wydaje się, że nie ma nic nudniejszego niż kartka A4 z pieczątkami."
Ciąg dalszy rekonstrukcji satyrycznej bloga Mariusza Kowalewskiego.
W omawianym niedawno wywiadzie, którego fragment już Państwo znacie, padło stwierdzenie, że UWM to uniwersytet amerykański. No nie wiem, nie wiem. W USA też są uniwersytety pcimskie. Może dlatego? W mojej opinii UWM to uniwersytet renesansowy, ale tylko dla wybranego grona.
W 2008 roku UWM zadbał o wszechstronny rozwój młodego małżeństwa. On - właśnie niedawno wrócił z ziemi włoskiej do Polski i od grudnia 2007 przeniósł się Katedry Numerologii WMiI UWM. Ona - zatrudniona w RCI na czas określony do czerwca 2008. 17 stycznia 2008 roku odbyła się XII edycja konferencji z cyklu "Praktyczne doświadczenia w zarządzaniu dostępem do bibliotek cyfrowych". Tam się udały dzieci szczęścia. Matka młodego uczonego jest bibliotekarką. Dziwne że to nie ona pojechała na konferencję. Może dlatego, że siedziała w "drukach zwartych"? Ojciec był szefem uniwersytetu.
Uczelnia wydała na udział w konferencji 1464 zł. Wydatek został zaaprobowany przez tego prorektora, który został niebawem kandydatem na rektora. Sam twierdzi, że ludzie mówią że jest kuzynem najwyższego w uczelnianej hierarchii. Jeśli był jeden protoplasta ludzkości to wszyscy są spokrewnieni, a na tym samym poziomie drzewa genealogicznego homo sapiens każdy jest kuzynem każdego . Nauka jeszcze ciągle się z tym męczy i bada problem MRCA (Most Recent Common Ancestor).
Może dobrze, że "kuzyn" przegrał wybory bo nie miał świadomości tego, że małżonkowie nie mają w swej pracy wpływu na działanie bibliotek, innego niż związki rodzinne. Z merytoryką słabo. To tak jakby "Wodkan" posłał hydraulika, syna prezesa spółki wraz z żoną z księgowości w Bieszczady na kurs uprawy buraka. Nie można mu jednak odmówić zdolności proroczych. Już w styczniu 2008 musiał być przeświadczony o tym, że zatrudnienie pracowniczki RCI na czas określony do czerwca 2008 zostanie przedłużone. Gdyby tak nie było to również z tego względu ten wydatek trudno by było zaliczyć w koszty działalności.
UWM stać na rozmach prawdziwie renesansowy w szkoleniu tych młodych ludzi. Jak praktyka pokazała - całkowicie nieprzydatny. Żadna ze szkolonych osób nie zajmuje się dostępem do cyfrowej biblioteki w UWM, bo jej tam nie ma. To nie uchodzi tak naciągać podatników, choć uszło uwadze audytorów.
Debata postanowiła odpowiedzieć na sprostowanie Agencji Medialnej UWM. "Gdy w 2020 roku było oczywiste, że prof. Górecki odejdzie na emeryturę, zadbał o przyszłość wiernego druha, co tylko dobrze świadczy o profesorze. " - to zdanie oddzielone jest od prawdy grubym murem. Każde stwierdzenie jest tam błędne. Godne podziwu jest osiągnięte stężenie odstępstwa od logiki. O tym, że prof. Górecki odejdzie na emeryturę przed odejściem na wieczną wachtę nie było wiadomo wcale i nie jest wiadome nadal. Dowodem na to, jest stan faktyczny. Profesor nadal pracuje. Nadal udziela wywiadów, których nikt (oprócz mnie) nie publikuje.
Kanclerz Aleksander Socha był lojalnym pracownikiem UWM. W ostatnim okresie pracy Sochy na UWM Rektor nie odwzajemniał tej wierności. Wystarczy przejrzeć Biuletyn Informacyjny Agencji Prasowej UWM (Wiadomości Uniwersyteckie) z tamtego okresu, aby stwierdzić, że nie ma tam wzmianki o tym, że doktor Socha objął eksponowane stanowisko wojewody. Oznacza to, że ta zmiana była nie w smak "najwyższej prawdy". UWM chwali się z sukcesów swoich kadr, o ile należą do zbioru przyjaciół. Tu było wymowne milczenie. Szczęki się zwarły, poszła piana i UWM nie dał głosu. Czy "dobrze świadczy to o profesorze"?
Aleksander Socha został wicewojewodą nie dlatego, że pomógł mu w tym Rektor. W przewrotnym sensie pomógł - Kanclerz stracił cierpliwość niezbędną do bycia jego podwładnym.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał okazji do posypania solą drobnej ranki, którą zadała sobie Debata przy posługiwaniu się ostrym narzędziem. Błędy ortograficzne też mi się zdarzają i najczęściej w tych wpisach, w których zwracam uwagę na ortografię innych. Tym razem zaryzykuję. Nie pisze się "ewakułować".
Źródło www.debata.olsztyn.pl 2021-09-08 08:04 |
Trudno jest wyjaśnić, dlaczego Bronisław Komorowski stracił koronę. Musiały zaistnieć okoliczności nadprzyrodzone. Niektórzy winią Michnika i jego zakonnicę w ciąży. Możliwe. Mam inną hipotezę.
Lubię działania delikatne, a moje odruchowe zdolności magiczne sprowadzają śmierć i choroby na mych wrogów. Co gorsza, na nich na końcu. Najpierw wykańczają potomstwo. Potrzebny był inny instrument. Moja przyjaciółka Moskowitka posiada magiczną różdżkę o precyzyjnym działaniu. Poprosiłem ją żeby nią machnęła i strąciła z senatorskiego fotela jednego bardzo złego człowieka. Udało się. Jednak nie prosiłem jej, aby robiła takiego przemeblowania na scenie politycznej. Najpierw prezydent, potem Kopacz wykopała Staroń. W tym momencie już było jasne, że czar zadziałał. Chodziło o zabieg chirurgiczny. Tymczasem efekt uboczny przerósł oczekiwania. Nie chciałem takiego bonusu. Zgłosiłem do czarodziejki reklamację. Dlaczego rosówki kopiesz Car Bombą? Jedyny komentarz, który od niej uzyskałem "inaczej się nie dało". Skoro inaczej się nie dało, to może dobrze, że tak się stało?
Debata wkurzyła swym wpisem niemal wszystkie opcje, włączając mnie. Poszargali moich ulubieńców - trzech Kanclerzy naraz. W geście solidarności z Panią Wiolettą Ustyjańczuk obiecuję traktować ją w przyszłości z maksymalnie możliwą delikatnością.
W ramach rekonstrukcji satyrycznej bloga Mariusza Kowalewskiego mam dla Państwa zagadkę. O kim UWM tak się wypowiadał w czasach świetności bloga www.mariuszkowalewski.com?
"...Cechuje ją umiejętność właściwego zarządzania zespołem podwładnych pracowników, rzetelność wykonywania obowiązków, ale przede wszystkim na podkreślenie zasługuje gotowość do podejmowania nowych wyzwań i często okazywana kreatywność."
Brzmi zabawnie z dzisiejszej perspektywy. Właśnie podjęła nowe wyzwania. Razem z właściwie zarządzanym zespołem podwładnych pracowników z niespotykaną w innych miejscach atmosfery ziemskiej kreatywnością szuka szczęścia poza UWM.
Pani Wioletto!
Dziękuję za sprostowanie wysłane do Debaty. Chylę czoła. Podzielam opinię w nim wyrażoną. Nie można wiązać wszystkiego ze wszystkim, chyba że w satyrze. Aleksander Socha jest świetnym organizatorem godnym szacunku. Twierdzenie, że były rektor osadził go na stanowisku wojewody jest całkowicie niedorzeczne i skrajnie śmieszne. Jakie to szczęście, że na takiej logice nie jest zbudowany wszechświat.
Nowy Kanclerz -"człowiek nowego rektora" brzmi poniżająco i sugeruje, że mamy do czynienia z mafią albo z niewolnictwem. To zdecydowanie przeczy znanym mi faktom. Wydaje mi się, że niejedna firma chciałaby mieć takiego szefa jak on oraz wszyscy jego poprzednicy.
Pani (choć była wielokrotnie przeze mnie wyśmiewana) jest osobą inteligentną, bardzo dobrym organizatorem swej komórki. Naśmiewam się z Pani bo jestem człowiekiem małym i pełnym nienawiści. Uprawiam najgroźniejszą formę kłamstwa, polegającą na nieznacznych zmianach faktów. Tak mniej więcej można zdefiniować satyrę i karykaturę. Czasami jednak nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem, więc tym razem i ja sobie na to pozwalam.
Pozdrawiam i życzę, by Pani mi jak najrzadziej podpadała, bo z nienawiści się kurczę i marszczy mi się wątroba.
UWM (razem z grupą innych uczelni) dostąpiła zaszczytu użycia funduszy unijnych do wdrożenia "systemu klasy ERP". Jak to z uczonymi bywa, uczelnie zaczęły kopiować specyfikację przetargową, której same nie rozumiały. Po owocu można sądzić, kto zainspirował powstanie tej SIWZ wybierającej bezbłędnie jedną firmę.
W specyfikacji ominięte zostały fundamentalne z punktu widzenia interesu zamawiającego kwestie. W wyniku braku elementarnej wiedzy gromadka uczelni kupiła sobie rozwiązanie przedpotopowe.
"PowerBuilder is used primarily for building business CRUD applications. Although new software products are rarely built with PowerBuilder, many client-server ERP products and line-of-business applications built in the late 1980s to early 2000s with PowerBuilder still provide core database functions for large enterprises in government, higher education,manufacturing, insurance, banking, energy, and telecommunications. Job openings for PowerBuilder developers are readily available but often revolve around maintaining existing applications."
Klocki z których zbudowano "koła fortuny" na ekranach w Kwesturze były modne w zeszłym wieku i nie ma popytu na umiejętność ich używania. W związku z tym specjaliści, którzy umieją się posługiwać PowerBuilderem są na wymarciu. Produkt wykończy czynnik demograficzny.
Pozorna łatwość używania PowerBuildera owocuje programami o katastrofalnej wydajności. Szczególnie, gdy za robotę biorą się nowicjusze, których jak na lekarstwo. Nikt nie chce się brać za naukę wymierającej technologii. Uczyć się tego to profesjonalne samobójstwo.
Dodatkową atrakcją stosu technologicznego, użytego do tego "systemu klasy ERP" jest jego podatność na wirusy. Źródła podają, że UWM musiał co najmniej raz odtwarzać system z kopii zapasowych. Pech chciał, że kopie zapasowe też były zawirusowane. Trzeba było długo szukać, aby znaleźć wersję danych wolną od uszkodzeń. Nie dziwota, że w Kwesturze dla pewności dane przechowywano na kartkach, lub w arkuszach Excel. Takiego systemu nie da się rozwijać. Trzeba go gruntownie przebudować lub zastąpić czymś współczesnym.
W roli panny młodej w UWM wystąpiła sypiąca się starucha, którą ochoczo przygarnął gerontofil - Dziekan Radosław. Wybrał konstrukcję, której fundamentem jest szminka i puder.
Mam jedną, jedyną pretensję do Rektora Górniewicza. Zapytał się w 2009 następczyni Zosi, czy Mrówka spełnia jej wymagania. Niestety, Kwestor odpowiedziała, że tak. Trzeba było się nie pytać, tylko wylać nas na zbity pysk! To byłby akt miłosierdzia. Nie doszłoby do naszego kontaktu z eksplozją głupoty w następnej kadencji, której detonator był w BIOS. Masa krytyczna została przekroczona.
Czytelnicy pytają mnie co się będzie działo z BIOS. Trudno powiedzieć. Moje źródła podają, że komórka zostanie zlikwidowana, a jej obowiązki przejmie RCI. Eksperci twierdzą, że to słuszny ruch. W takim układzie uchodźcy ekonomiczni z BIOS nie wrócą do swej ojczyzny.
Wracając do ciekawostek. Uchodźcy odwiedzali potencjalnych pracodawców grupowo. Budziło to ich obawę, czy nie wytną im podobnego numeru jak dla UWM. Poza tym profil zawodowy kandydatów im nie odpowiadał. Technika Rolna i Leśna rzadko daje kwalifikacje potrzebne w informatyce.
W mediach obszernie relacjonuje się szczerą wypowiedź Sławomira Nitrasa na temat kościoła katolickiego.
Przyjaciele bloga, z którymi uchwaliliśmy immunitet dla byłego Rektora mogą mi wyrzucać, że się go nie trzymam. Mówiłem, że chodzi o immunitet od satyry. Uważam, że sprawa jest poważna a anonimizacja w danym przypadku nie jest możliwa. Tym razem wpis ma charakter quasinaukowy. Jest materiał faktograficzny (jak by to ujął Rektor Przybyliński) w postaci trzech zdjęć i wypowiedzi samego Rektora, którą dostarczył mi wywiad elektroniczny.
Czy Platforma nie jest współwinna sytuacji, z którą tak bohatersko walczy? Najpierw pomogła duchownym zszargać szaty a teraz pokazuje na nich plamy i dziury. Wykorzystanie religii w celach politycznych to swoistego rodzaju amalgamat, od którego Platforma odchodzi, ponieważ z tego nie da się zrobić stopu ateistycznego, który będzie dawał głosy młodego pokolenia. Jeśli będzie to prowadziło do zwycięstwa wyborczego, to zada religii śmiertelny cios. To z punktu widzenia pragmatyki krok właściwy. Świat to worek z podatkami, do którego dobranie się to główny cel polityki Platformy. Raz z prawa, raz z lewa.
Oddajmy głos byłemu Rektorowi z wywiadu, którego ma prawo nie pamiętać, bo się w poważnych mediach nie ukazał, choć go niewątpliwie udzielił.
"...
Dziennikarz: A polityka? Już daliśmy sobie spokój?
Rektor: Z polityki się wyłączyłem, bo w mojej opinii przede wszystkim (proszę to nawet napisać) uczelnia, sąd i kościół powinny być niepowiązane z polityką, niezależne od polityki i jeśli będzie wykonywała uczelnia politykę to będzie ofiarą następnych działań. Dlatego uczelnia nie może się włączać w żadną politykę.
Dziennikarz: yhm yhm.
Rektor: Aaaa - proszę tego nie pisać, tylko możecie sami napisać, że to co już młodzież mówi, wiele osób. Ponieważ kościół wszedł w politykę dzisiejszą to już wiele osób młodzieży powiedziało, że już nie będzie młodych ludzi, nie będzie chodziło do kościoła, ponieważ kościół poszedł w politykę.
Dziennikarz: Ale uczelnia też wchodziła. Pan Rektor tamtych wszystkich biskupów, księży to też sam zapraszał na te wszystkie uroczystości.
Rektor: Aaaa, nie. Bo nam pomagają, a to nie jest polityka. To jest dla dobra pracowników. To są sprawy socjologiczne. To nie są sprawy tak jak oni tam mówią, co to jest.
Dziennikarz: yhm... No dobra.
Rektor: Także, młody popatrz na [niewyraźne słowo], zrób taki komentarz w tym nawiązaniu do tego co mówiłem. Dobra?!
,,,,"
Źródło https://www.olsztyn24.com/galeria/4026-procesja-bozego-ciala-2017-w-olsztynie--705244.html |
Źródło https://www.olsztyn24.com/galeria/4026-procesja-bozego-ciala-2017-w-olsztynie--705164.html |
Żródło https://gazetaolsztynska.pl/72528-0,Procesja-Bozego-Ciala-w-Olsztynie,1842320.html |
Nasz korespondent doniósł, że trafił w Olsztynie na ślady uchodźców ekonomicznych z BIOSu (Biura Informatycznej Obsługi Studiów) prześladowanych przez Rektora i Kanclerza UWM. Szukali lepszego jutra. Niestety, w tym miejscu go nie znaleźli. Podaż nie spotkała się z popytem choć firma, którą odwiedzili potrzebuje pracowników.
Ponieważ Państwo ociągacie się ze sponsorowaniem CloudaIDE rozpocząłem pobór w naturze podatku poduchowego na podtrzymanie mnie przy życiu, bym mógł udzielać się jako programista i mentor dla biedaków z Ameryki Południowej, Meksyku, Indii i Afryki. Od obowiązku podatkowego są zwolnieni emeryci (lub osoby w wieku emerytalnym), wszyscy objęci immunitetem, wszyscy profesorowie z Biotechnologii z pokoju 232, wszyscy o imieniu Wiesław i byli koledzy ze szkół. W niedzielę ściągnąłem kiełbasę, boczek oraz dwa słoiki grzybów marynowanych. Środki przymusu bezpośredniego nie były konieczne.
Adam Socha z Debaty zamierza opisywać panel z udziałem Magdaleny Środy. Filozofia, taka jaką uprawia Środa, to zjawisko kulturowe, a nie nauka. Jedyną filozofią, którą uważam za naukę jest filozofia analityczna. Filozofia powinna się ograniczać do semantyki języka naturalnego i do zagadnień, które ma szansę rozstrzygnąć. Ma być zbliżona do matematyki lub nawet do niej wejść jak lwia część logiki. Wszystkie inne odmiany filozofii to folklor zanurzony w tradycji. Jestem zwolennikiem filozofii świeckiej, a nie tej świeckiej imitacji religii, którą uprawia ta uczona. Znalezienie sensu w tym co mówi Środa nie jest możliwe na gruncie filozofii analitycznej.
Ksiądz Kazimierz Sowa to typowy polityk w sutannie. Nitras o takich wyraża się bardzo niepochlebnie, choć tylko o tych, którzy nie są z jego obozu politycznego.
Współczuję red. Sosze, że bierze się za bary z wyfiokowaną głupotą.
W sobotę odbył się Tomasz Grodzki show. Ponieważ Ciecia Osoba w państwie jest słaba w gębie, jego pełnomocnikiem do spraw mówienia był Sławomir Nitras, który dzielnie pilnował jego pulsu i oddechu na smartfonie. Ciecia Osoba, by dodawać sobie powagi często wtrącała makaronizmy. Ta mężczyzna "jeździła karyjulką".
Obaj Panowie okazywali ostentacyjnie lekceważenie dla widowni. Nitras gapił się cały czas w smartfon. Kręcił się w fotelu, jak gdyby Kaczyński nasypał tam pcheł. Obaj zwracali się do młodzieży przez "ty". Może i młodzież czuła się zaszczycona, ale poufałość działała tylko w jedną stronę. Nikt do gadających na scenie nie mówił - Tomku, Sławku.
Parlamentarzyści poddali gruntownej krytyce efekty swych działań. Przez 30 lat nie mogli zauważyć, że 30 dni na analizę ustaw, nad których zatwierdzeniem głosuje Senat to za mało. PO pokazała, że w stosunku do Senatu ma CHAD - chorobę afektywną dwubiegunową. Raz go chce zlikwidować a innym razem twierdzi, że Senat jest gwarantem sprawności demokracji i obrony przed autorytaryzmem i głupotą sejmu. Poseł Nitras jako wzorzec do naśladowania pokazuje jednoizbowy Parlament Europejski. Charakterystyczną cechą tego ostatniego jest niemal całkowity brak wpływu na treść głosowanego prawa przygotowanego przez beurocracy (ta literówka to mój "wynalazek").
Poseł Nitras dał wyraz swej niechęci do katolików. Wkurza go fakt, że koperty w ramach kolędy trafiają do niepowołanych rąk. Widocznie powinny trafiać do lekarzy, bo według niego i jego rozmówcy służba zdrowia jest w upadku. Stara się przekierować ich strumień we właściwym kierunku. Katolicy staną się według niego mniejszością. Tę hipotezę podzielam. Różnimy się tym, że on się z tego cieszy, a mnie martwi, że gdy katolicy będą mniejszością większością będą wariaci.
Nitrasa irytuje nadmierny wpływ kleru na politykę. Nie mógł wybrać lepszego miejsca niż UWM jeśli chodzi o obserwację tego zjawiska. PO nie sprzeciwiała się temu, gdy olsztyński kler popierał jej kandydata w wyborach do Senatu w 2005. Z wrodzonego lenistwa przytaczam fragment artykułu Mariusza Kowalewskiego, który nie ukazał się w październiku 2013 we Wprost. Po co coś tworzyć, jak się ma gotowca?
Agitacja kościoła
....... Miesiąc przed wyborami do parlamentu do proboszczów z Olsztyna i okolic specjalny list napisał ks. prof. Edward Wiszowaty, wtedy prodziekan na Wydziale Teologii UWM. Nakłaniał w nim kapłanów do agitacji na rzecz Góreckiego. – „Ośmielam się zatem zaproponować Szanownemu Księdzu Proboszczowi poparcie jego kandydatury na senatora RP, na przykład w rozmowach z parafianami, innymi księżmi, czy też zamieszczenie krótkiej informacji o Panu Senatorze w gazetce parafialnej lub na tablicy ogłoszeń – pisał ks. prof. Wiszowaty.
Nasłuch elektroniczny zawiadomił mnie rok temu, jak radykalnej zmianie uległy poglądy byłego Rektora w kwestii powiązań życia z polityką. Oddajmy głos byłemu Senatorowi:
"Z polityki się wyłączyłem, bo w mojej opinii przede wszystkim (proszę to nawet napisać) uczelnia, sąd i kościół powinny być niepowiązane z polityką, niezależne od polityki i jeśli będzie wykonywała uczelnia politykę to będzie ofiarą następnych działań. Dlatego uczelnia nie może się włączać w żadną politykę. Aaaa - proszę tego nie pisać, tylko możecie sami napisać, że to co już młodzież mówi, wiele osób ponieważ kościół wszedł w politykę dzisiejszą to już wiele osób młodzieży powiedziało, że już nie będzie młodych ludzi, nie będzie chodziło do kościoła, ponieważ kościół poszedł w politykę."
Tak jest. Duchowni zszargali swoje sukienki pomagając politykom z PO. Teraz oni odpłacają im pięknym za nadobne. Pamięć zbiorowa jest krótka, więc nikt nie pamięta jak było, gdy było tak jak było, więc można się teraz po "czarnych" przejechać. Górecki nie chce złożyć podpisu pod swoim poglądem na obecną postawę kościoła. Poparcie kleru zawsze kiedyś się może przydać. We wczorajszą politykę kościół mógł wchodzić (bo wczoraj należało do naszych), ale nie w dzisiejszą. Niech piszą, to co mu leży na wątrobie, ale w artykułach, które nie podają jego jako źródła tych "złotych myśli". Można w tym samym czasie stać po dwu stronach barykady i z każdej czerpać korzyści.
Jego następca jest daleki od realizacji jego testamentu. Zaangażowanie UWM w politykę za Góreckiego to jest wersja light tego, co się dzieje obecnie. Cóż uczelni pozostaje robić jeśli ma niewiele do powiedzenia w nauce?
Jan Purzycki to bardzo znana postać w świecie polskiego filmu. Przede wszystkim (tak mi się wydaje) jako scenarzysta świetnego filmu "Wielki Szu". Pasłęk był miejscem, w którym nabył sporego doświadczenia życiowego. To tam rozgrywały się sceny, które przeniósł na ekran po usunięciu drastycznych elementów. Ten taksówkarz, który przerżnął w karty cały majątek miał pierwowzór w Pasłęku. Jaskinią hazardu był Urząd Miasta i Gminy niedaleko od SP nr 3, do której miałem przyjemność uczęszczać dwa razy. Pracował w RPM, w którym mój ojciec był głównym księgowym oraz głównym ekonomistą. Melioranci w PRL to było niezwykle interesujące środowisko, ale to temat na inny wpis. Jana Purzyckiego moi koledzy pamiętają bardzo dobrze, bo bardzo wpłynął na ich życie. Odcisnął piętno, którego do dzisiaj nie zapomnieli, a minęło 45 lat.
Chciałem zwrócić Państwa uwagę na inny film, którego scenariusz napisał Jan Purzycki "Prymas, trzy lata z tysiąca". Dla mnie to dzieło wybitne, które pokazuje kardynała Wyszyńskiego oraz jego prześladowców. Wprowadzona jest postać sobowtóra, który miał wypowiedzieć słowa, których prymas nigdy by nie wypowiedział. Ciekawie jest pokazana reakcja Prymasa na wieść o rzuceniu przez papieża klątwy na Bieruta. Wyszyński się tym faktem przeraził. Nie był zwolennikiem klątwy na urzędującego prezydenta swej ojczyzny, niezależnie od tego kim on był.
Na niedzielne popołudnie polecam film o wierności, zdradzie i przebaczeniu. Bardzo dobra obsada: Andrzej Seweryn, Maja Ostaszewska i Jan Zamachowski. Aktorzy w roli aktorów się sprawdzają. Gorzej, gdy udają mędrców.
Jak wspominałem, Rafał Trzaskowski stał się znaturalizowanym wariatem już po pierwszej wizycie na UWM. Twierdził że sam z kolegami podjął wysiłek szczepienia społeczeństwa, a rząd mu w tym przeszkadzał. Złapał kortowoświrusa. Teraz kolej na Donalda Tuska. Wczoraj trafił do Kortowa. Zobaczymy, czy jest na niego odporny.
Na razie obaj dżentelmeni starają się przekonać młodzież, że wysokie podatki (o nazwie opłata za emisję CO2) i wywołana nimi inflacja będzie OK. Realizacja polityki klimatycznej przecież niewątpliwie do tego doprowadzi. Wzrosną ceny wszystkiego. Byłoby bez sensu to robić, gdyby nie był planowany spadek poziomu życia i relatywna obniżka wynagrodzeń. Trochę zmieni się struktura spożycia. Za komuny po takich orędziach dochodziło do rozruchów. Wszystko podrożeje, ale za to lokomotywy potanieją. Teraz stosuje się bardziej wyrafinowaną propagandę zaciskania pasa w imię świetlanej przyszłości. Obiecują wdrożenie technologii, które jeszcze nie istnieją.
Na UWM są kozetki, które działają odwrotnie do psychoterapeutycznych. Kładziesz się na takiej i już jesteś znaturalizowany. Są też goście, których naturalizacja nie wymaga wysiłku. Chociażby Klaudia Jachira. Atutem Kortowa jest właśnie ta jego właściwość, że bardzo łatwo urojenia biorą tam za prawdy objawione. To najlepsze miejsce, w którym można wmówić młodzieży, że drogie samochody, brak szans na mieszkanie i wysokie ceny wszystkiego są spełnieniem jej marzeń. Tu obłęd doszedł do takiego poziomu, że władze uczelni odnoszą wielkie sukcesy w pozbawianiu majątku swych pracowników. Nie będą mieli na prąd.
Bruksela to twór podobny do Zamku Kafki. Biurokracja się rozszalała i chce wszystkich pouczać, chociaż sama zachowuje się jak banda rozrzutnych idiotów. Chociażby poprzez oscylator Bruksela - Strasbourg, który kosztuje 103 mln euro rocznie. Ten lekarz powinien dać przykład i najpierw wyleczyć się sam.
A tu dowód, że Donald Tusk trafił do czubków.
Musimy dużo zmienić, aby było tak jak było. Samochody tylko dla uprzywilejowanych. Ograniczenia transportu. Walka z rolnictwem. Sterowany centralnie ostry wzrost cen. Wysokie podatki (o nazwie "opłata za emisje CO2") transferowane do metropolii z kolonii. Słowem - Gomułka bis. Tym razem w sosie brukselskim.
Festiwal Wieloaspektowego Onanizmu "Szalone Konie" otworzą jutro Rafał Trzaskowski i Donald Tusk.
Do Kortowa przybywają pierwsi uczestnicy. Każdy z nich otrzymuje pakiet startowy. Dołączony do niego jest seksdroid (elektryczna koniobijka) i wibrator. Instrukcje obsługi do tych zaawansowanych technologicznie urządzeń z autografem Redaktora Naczelnego przygotowała Gazeta Wszeteczna.
Tradycyjny na UWM onanizm intelektualny dostał nowy impuls rozwojowy. Ujawnił się też wymiar erotyczny.
Kto woli rozrywki naturalne, może wykupić sobie abonament w sexbusie na placu Cieszyńskim. Cena jest zniżkowa w uznaniu zasług dostojnych klientów ze świata polityki i nauki. Są przedstawicielki pracownic seksualnych z tej firmy, z której na zbity pysk ochrona wylała (bez zważania na wielkość, zasługi i odznaczenia) trzech jurnych profesorów tytularnych, w tym dwu senatorów i prawnika. To forma wzajemnych przeprosin.