Moja mama pracowała przez jakiś czas w Bibliotece ART. Koniecznie chciała, abym został uczonym. Za bardzo chciała. Nie była świadoma tego, jak olbrzymiego dystansu nabiorę do nauki słuchając jej opowieści o folklorze, panującym na tej uczelni.
Mamo - przebacz! Mam jednak gorzką satysfakcję, że miałem rację. Z ART powstała uczelnia, zarządzana przez parodystę - UWM. Jest bardzo prawdopodobne, że pracowałbym na WMiI. Zajrzyjmy na chwilę do planów zajęć. Okazuje się, że zatrudnieni tam pracownicy uprawiają katorżniczy trud. Na Wydziale Matematyki i Informatyki dzieją się rzeczy przedziwne.
Otóż przyjęto ogromną liczbę osób na informatykę. W konsekwencji liczba
godzin przydzielona niektórym osobom jest również ogromna. Jest taki wykładowca, który ma 825 godzin (675 na
informatyce stacjonarnej 90 na informatyce niestacjonarnej i 60 na
Wydziale Prawa i Administracji). A teraz uwaga: wszystkie te zajęcia
dotyczą jednego przedmiotu (Programy użytkowe) i odbywają się w
pierwszym semestrze! Z prostej arytmetyki wynika, że na tydzień wypada
55 godzin!!! (Pewnie nie każdego tygodnia, ponieważ studia
niestacjonarne odbywają się co 2 tygodnie).
Pomyśl Mamo, co by mnie czekało, gdybym poszedł tą ścieżką. Musiałbym uczyć informatyki dzieciaki, które na świadectwie maturalnym miały dwójki lub trójki z matematyki. Możliwe, że musiałbym prowadzić rzecz tak absurdalną jak repetytoria dla osób całkowicie pozbawionych zdolności matematycznych, takich, które zdobytej tam wiedzy nigdy nie wykorzystają. Pomyśl, że tylko 20-25% studentów spełniałoby kryteria niezbędne do nauczania przedmiotu. Wyobrażasz sobie, że miałbym czas i ochotę do pracy naukowej lub chociażby do zwykłego nadążania za nowymi koncepcjami informatycznymi? Pewnie frustracje przynosiłbym do domu, a być może zostałbym alkoholikiem. Dalsze konsekwencje - za słona zupa, przemoc w rodzinie, więzienie. Czy tego byś chciała?
 |
Ilia Riepin. Burłacy na Wołdze |